niedziela, 10 czerwca 2012

Polska - Grecja - A miało być tak pięknie...

W piątek tuż przed godziną 18, kiedy usiadłem w wygodnym fotelu, dopiero do mnie dotarło co się w Polsce i na Ukrainie rozpoczęło. Wcześniej jakoś tego nie czułem. Widziałem tą całą "euro nagonkę" w telewizji, te flagi przytwierdzone do samochodów, ale jakoś to wszystko mnie nie ruszało. Jednak gdy zobaczyłem Stadion Narodowy w Warszawie, tych wszystkich ludzi, to mnie trochę wzięło i z optymizmem zacząłem myśleć o tym pierwszym meczu Polaków. Pięknie odśpiewane hymny przez chór tylko podtrzymały tą podniosłą chwilę... :)

Gdy zaczął się mecz, na początku nie mogłem uwierzyć własnym oczom, że Grecy są tacy słabi. Jednak oni nie byli słabi, to nasi zawodnicy tak ich cisnęli. Wysoki pressing, szybkie przerywanie akcji, skuteczny odbiór piłki - to mogło się podobać nawet największym malkontentom. Pierwsze pół godziny było naprawdę niesamowite, brakło tylko lepszej skuteczności. Bramkę w 17. minucie zdobył Robert Lewandowski, ale jak na te wszystkie sytuacje jakie mieli nasi zawodnicy, to było to trochę za mało. Po pół godzinie gry Grecy już zaczęli trochę "mieszać", ale ogólnie 1. połowa była dobra w naszym wykonaniu. Jednak czerwona kartka dla Greka była pokazana zbyt pochopnie, do tego ręka Perquis'a w naszym polu karnym. Sędzia nam nieco pomógł, ale sędzia, podobnie jak szczęście sprzyja lepszym - a w tej części nasi tacy byli.

Druga połowa wyglądała tak, jakby z szatni wyszła zupełnie inna drużyna. Z każdą minutą gra naszej reprezentacji wyglądała coraz gorzej. Grecy grali w 10, a to oni dominowali na boisku. Co chwilę na naszą bramkę sunęły ataki i w końcu Salpingídis wykorzystał nieporozumienie Szczęsnego z Wasilewskim i wpakował piłkę do pustej bramki. To była 51. minuta spotkania. Po tym golu Grecy uwierzyli jeszcze bardziej w możliwość uzyskania dobrego rezultatu i wtedy zaczął się mecz do jednej bramki. W 68. minucie Grecy "rozklepali" naszą i ponownie ten, zmieniony po przerwie Salpingídis, został wycięty przez Szczęsnego w polu karnym. Sędzia tym razem się nie pomylił - czerwona kartka i karny. Stadion zamarł, kiedy na linii bramkowej stanął nierozgrzany Przemysław Tytoń, by po chwili eksplodować z radości. Tytoń został bohaterem broniąc jedenastkę  wykonywaną przez Geórgiosa Karagoúnisa.Obraz gry nie wiele się zmienił. Grecy cały czas mieli przewagę, a jeżeli już udało nam się jakimś długim podaniem uruchomić Lewandowskiego, to on sam nie miał żadnych szans w starciu z greckimi obrońcami. W końcu hiszpański sędzia zakończył ten mecz, którego wynik raczej nie satysfakcjonował żadnej z drużyn.

Po meczu dosyć szybko pojawiły się komentarze, że nasi piłkarze nie mieli czym oddychać, bo dach nad Stadionem Narodowym był zamknięty. Potem ktoś powiedział, że Polacy zostali przetrenowani na obozie przygotowawczym w Austrii i nie mieli już na tyle świeżości, by grać z Grekami jak równy z równym w 2. połowie meczu. Ostatnią kwestią, która była poruszana była kwestia zmian. Wiem, że trener Smuda nie lubi ich robić, ale tutaj mógł zagrać vabank. Powinien wpuścić dwóch świeżych zawodników w okolicy 60 minuty, tym bardziej że kandydatem do jednej był bardzo szybki Kamil Grosicki. Raczej by nic nie stracił, a mógłby dużo zyskać.

Ja nie wiem co było przyczyną tak słabego występu naszych piłkarzy, ale pamiętając poprzednie mistrzostwa, czy to europy czy świata, to niewierze by w tych było inaczej. Wiem, że można powiedzieć, że to dopiero pierwszy mecz, że jeszcze są dwa w zanadrzu. Jednak jeśli nie pokonujemy Greków, którzy na początku meczu praktycznie nie istnieli, to jak mamy zamiar zagrać z mega wyszkolonymi technicznie Rosjanami czy Czechami? Mam nadzieje, że sztab szkoleniowy wyciągnie wniosku z tego spotkania i że wieczorem 12 czerwca będziemy mieli lepsze nastroje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz